- Strona Główna -
- Historia Szkoły -
- Różności -
- Kronika Szkoły -
- Spotkania po latach -
- Muzeum - Kroniki -
Almanach Absolwentów IV L.O. im. H. Sienkiewicza w Częstochowie

Absolwent Sienkiewicza
Rocznik 1947

Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Imię:Aleksander
Drugię imię:Marian
Nazwisko:Kujawski
Klasa:brak danych
Wychowawca:brak danych
Data ur.:14 czerwca 1931 r.
Miejsce ur.:Częstochowa
Dawny adres:brak danych
Kontakt:brak danych
Opis:1 września 1945 roku przyjęty do klasy trzeciej. Ukończył 28 czerwca 1947 roku naukę w zakresie programu gimnazjum ogólnokształcącego.
Mała matura

Urodziłem się w Częstochowie 14 czerwca 1931 roku, jako syn Piotra Kujawskiego i Heleny z domu Pliss. Szkołę Powszechną ukończyłem w Częstochowie. W okresie okupacji hitlerowskiej brałem udział w tajnym nauczaniu na tak zwanych „ tajnych kompletach”. Po wojnie uczęszczałem do Gimnazjum i Liceum im. H. Sienkiewicza.
W Gimnazjum im. H. Sienkiewicza w Częstochowie przedmiotów historii i nauki o Polsce i świecie współczesnym uczył prof. Chłap. Tuż po zakończeniu wojny wychwalał Marszałka Józefa Piłsudskiego, opowiadając jak to przepędzali bolszewików pod Jego dowództwem. W pierwszej klasie liceum natomiast, dowiedzieliśmy się z jego ust o zupełnie innym Piłsudskim – zdrajcy narodu i sprzedawczyku. Należy pamiętać, że Jozef Piłsudski był wielce szanowany, a nawet uwielbiany przez młodzież mojego pokolenia. Tą, tak nagłą zmianą obrazu Marszałka byliśmy porażeni. Niektórzy koledzy nie reagowali na to ohydne zbezczeszczenie naszego ukochanego „Dziadka”. Ja natomiast przestałem w ogóle uczyć się przedmiotu wykładanego przez prof. Chłapa „Nauka o Polsce i Świecie współczesnym”. Byliśmy razem z moim bratem Janem, wychowywani przez naszych rodziców w duchu patriotyzmu oraz w duchu antykomunistycznym. Szczególnie nasza matka, kładła na to nacisk, gdyż do wybuchu rewolucji sowieckiej przebywała ze swymi rodzicami na Kaukazie a później w Połtawie i widziała na własne oczy całą ohydę powstawania ustroju sowieckiego. Mój dziadek Aleksander Pliss, a ojciec mojej matki, jako technik kolejowy, do wybuchu rewolucji komunistycznej budował kolej żelazną na Kaukazie i w Połtawie.
Z powodu mojego zlekceważenia przedmiotu pod nazwą „Nauka o Polsce i Świecie Współczesnym” wezwano do szkoły moją matkę i zakomunikowano jej, że jej syn, czyli ja, z powodu nie wykazywania zainteresowania tym przedmiotem, nie będzie dopuszczony do matury, jako nie nadający się do ówczesnej rzeczywistości. Pomimo, iż moja mama była wówczas przewodniczącą komitetu rodzicielskiego, nie zdołała przekonać profesora Chłapa aby wycofał swoją decyzję. Musiałem przenieść się do Gimnazjum i Liceum im. R. Traugutta w Częstochowie i tam ukończyć ostatnią klasę liceum oraz zdać egzamin maturalny. Załączam kserokopie dwóch legitymacji szkolnych (jedna z roku szkolnego 1948 nr 566 jeszcze z Gimnazjum i Liceum im. H. Sienkiewicza i druga z roku szkolnego 1949/50 nr 520, wydana przez Gimnazjum i Liceum im. R. Traugutta..
W 1950 roku po otrzymaniu świadectwa dojrzałości złożyłem wymagane dokumenty do Wyższej Szkoły im. Wawelberga w Warszawie, gdzie wówczas tylko tam można było studiować na wydziałach lotniczych. Moim marzeniem od wczesnego dzieciństwa było zostać pilotem i studiować kierunek budowa płatowców. W roku 1948 latem, w ramach hufców „Służba Polsce”, ukończyłem kurs pilotażu szybowcowego w poniemieckiej szkole szybowcowej w Polskiej Nowej Wsi koło Sławna, zdobywając kategorię”A” pilota szybowcowego. Nie należałem wówczas do żadnej organizacji młodzieżowej typu ZMP. Należałem tylko do harcerstwa.
Pod koniec lata, przed egzaminami wstępnymi na uczelnię, pojechałem do Warszawy do „Wawelberga” i tam przeczytałem na wywieszonych listach, że nie zostałem dopuszczony na kurs przygotowawczy do egzaminów. Udałem się do dziekanatu, gdzie otrzymałem informację, iż o tym decyduje specjalna komisja kwalifikacyjna. Poszedłem do wskazanej sali, gdzie ujrzałem duży stół przykryty czerwonym suknem a zanim siedzących około sześciu młodych ludzi. Za nimi wisiał olbrzymi emblemat „ZMP”. Na moje pytanie dlaczego nie jestem dopuszczony na kurs przygotowawczy do egzaminu wstępnego, otrzymałem krótką odpowiedź: „widocznie były powody”. Domyślając się powodów, zapytałem wprost, czy może dlatego, że nie należę do ZMP ?, lub dlatego, że ojciec prowadzi prywatny zakład produkujący siatki ?. Odpowiedź brzmiała : „Nie, wszyscy w Polsce mamy jednakowe prawa. Zapytałem ponownie: To dlaczego nie dopuściliście mnie w ogóle do egzaminów. Przecież mogłem je oblać ?......... Odpowiedź: „Widocznie są jakieś powody, że was nie dopuszczono do egzaminów wstępnych. Informujemy was dodatkowo, że wy w ogóle nie będziecie nigdzie w Polsce studiować”… Nie miałem już sił psychicznych dalej polemizować z „wysoką komisją”o prawo do studiowania i ze łzami w oczach wyszedłem z sali.
Po przyjeździe do Częstochowy opowiedziałem rodzicom całe zajście na „Wawelbergu”.
Matka postanowiła mi pomóc i porozumiała się z przyjacielem z lat szkolnych moich rodziców, profesorem Politechniki Warszawskiej – Felicjanem Piątkowskim. Profesor Piątkowski wykradł ( na szczęście jeszcze nie ostemplowane) moje dokumenty i przekazał je mojej mamie. Po otrzymaniu dokumentów, złożyłem je w Wyższej Szkole Inżynieryjnej (późniejsza Politechnika Częstochowska) z prośbą o zezwolenie na studiowanie na wydziale mechanicznym. Po tygodniu otrzymałem negatywną odpowiedź. W tej sytuacji doradzono nam również, że najlepiej będzie jak wyrzeknę się moich rodziców i pójdę pod opiekę mojego wujka Kornela Plissa (brata mojej mamy). Tak też zrobiłem i na jakiś czas przeniosłem się do jego mieszkania w Częstochowie. (Załączam kserokopię prośby mojego opiekuna do Władz WSI w Częstochowie). Wujek był wysoko cenionym księgowym i pracował w jakimś państwowym przedsiębiorstwie. Nie bez znaczenia była jego przyjaźń jeszcze z okresu okupacji z ówczesnym rektorem Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Częstochowie profesorem Kułakowskim. Dzięki tym układom złożyłem ponownie moje dokumenty na tę uczelnię i po zdaniu pomyślnie egzaminów wstępnych w tzw. drugim terminie, zostałem studentem na wydziale metalurgicznym. Rozwiały się moje marzenia o studiach lotniczych. Byłem jednak zadowolony, że w ogóle mogę studiować.
Byłem już niezłym pilotem szybowcowym w Aeroklubie Częstochowskim i studentem Wyższej szkoły Inżynierskiej („WSI”). Mój brat musiał przez rok po zdaniu matury pracować jako robotnik – pomocnik ślusarza - spawacz w Zjednoczeniu Budownictwa Miejskiego Częstochowie i dopiero jako robotnik wystartował na egzaminy na WSI w Częstochowie.
Następny cios jaki otrzymałem ze strony ówczesnego reżimu było wyrzucenie mnie (wraz z moim bratem Janem, który też był już pilotem szybowcowym) z Aeroklubu Częstochowskiego z zakazem wstępu na lotnisko „Kucelin”. Był to okrutny cios dla mnie jako młodego człowieka, który w tym czasie ukochał najbardziej szybownictwo.. Tą tragiczną wiadomość przekazał mi instruktor Piętka w budynku Aeroklubu. Byłem zdecydowany popełnić samobójstwo. Zdecydowałem, że rzucę się z wieży jasnogórskiej. Poszedłem prosto na Jasną Górę i chciałem wejść na wieżę. Drzwi do wieży jednak były zamknięte. Wyszedłem z klasztoru i zdesperowany z rozpaczy poszedłem przez pola w kierunku zachodnim. Było przedwiośnie. Podmokłe pola i lasy pełne mokrego śniegu. Szedłem aż do zmroku wpół przytomny, nie wiedząc dokąd idę. Ocknąłem się kiedy zrobiło się ciemno i zobaczyłem w oddali światła jakiejś miejscowości. Poszedłem tam. Była to Blachownia. Poszedłem na stację kolejową i wykupiłem bilet do Częstochowy. Od tej pory nie patrzyłem na niebo i nie kupowałem lotniczych czasopism. W tym czasie wielu z moich rówieśników, kolegów pilotów z innych aeroklubów ( Skrzydlewski, Edward Makula z Aeroklubu Katowickiego zwanego wówczas Stalinogrodzkim) również zostało usuniętych z aeroklubu. Jednak oni po krótkim czasie odzyskali prawo do latania. Jeździłem kilka razy z prośbami do Aeroklubu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej do Warszawy z prośbami o przywrócenie mi prawa do latania. Jednak pełniący wówczas funkcję „kadrowego” w A.P.R.L ob. Kaczyński, każdorazowo odmawiał mi tego prawa bezterminowo. Byłem zlekceważony i zrozpaczony. Moje nadzieje na latanie wyczynowe rozwiały się. A był to przecież najlepszy okres studencki. Jak mawiał mój serdeczny przyjaciel Jerzy Wojnar: „że można studiować w chwilach wolnych od latania”.
W czasie studiowania w „WSI” kilkakrotnie próbowano mnie nakłonić do wstąpienia do ZMP a później i do partii. Za każdym razem odmawiałem używając argumentu, że polityka nigdy mnie nie interesowała i nie interesuje.
Dalszą represją jaką ja i moja rodzina przeżyła w okresie stalinizmu był czas, kiedy to pod hasłem walki klasowej, usuwano wszystkich „prywaciarzy”z Częstochowy do Żarek lub do Poraja koło Częstochowy. Odbywało się to w ten sposób, że o godzinie 3.00 rano, do mieszkania wkraczało kilku panów z funkcjonariuszem milicji i w imieniu prawa wyrzucano z domu całe rodziny. Pozwalano tylko zabrać to co zdołano unieść w rękach. Następnie ładowano na samochód ciężarowy i wywożono do wymienionych miejscowości wypoczynkowych. Tam wyrzucano wszystkich i ostrzegano, że nie mają prawa wracać do Częstochowy.
Na szczęście, jakieś dwa tygodnie wcześniej mój ojciec dostał informację od dobrze poinformowanego kolegi o tym zamiarze władz. Przepisał natychmiast nasze mieszkanie na swego oczyma Wiktora Pietrzelę a sam i cała nasza rodzina była zameldowana w tym mieszkaniu jako sublokatorzy. Po dwóch czy może po trzech tygodniach zgodnie ze scenariuszem nad ranem do naszego mieszkania wtargnęło kilku „gentelmanów” i pokrzykując kazali nam się pakować i wychodzić do samochodu czekającego przed bramą. Jakie jednak było ich zdziwienie i zakłopotanie gdy dowiedzieli się, że to mieszkanie nie należy do naszego ojca. W ten sposób uniknęliśmy „wywózki” do Żarek.
Tak minęło pięć lat i gdy w roku 1955 zakończyłem studia już nie na WSI ale na Politechnice Częstochowskiej, otrzymałem „nakaz pracy” do Huty Małapanew w Ozimku koło Opola i z dniem 1 września 1955 roku tę pracę podjąłem.
Po tzw. „odwilży” w 1956 roku odwołałem się ponownie do „APRL-u” o przywrócenie praw do latania. Ggdy na skutek mojego odwołania przywrócono mi prawo do latania, natychmiast zgłosiłem się do nowopowstałego Aeroklubu Opolskiego i tam zacząłem ponownie latać na szybowcach, a później również na samolotach.
Pracując w Hucie Małapanew nie należałem nadal do żadnej politycznej organizacji. Jednak co jakiś czas byłem atakowany przez różnych członków partii abym złożył deklarację wstąpienia do PZPR. Za każdym razem odmawiałem, co wzbudzało niezadowolenie pierwszego sekretarza Zygmunta Siedleckiego.
W związku z rozpoczęciem w roku 1960 produkcji odlewów głowic i elementów wałów korbowych do silników okrętowych na licencji „Burmeister & Wain”, które montowały Zakłady im. Hipolita Cegielskiego w Poznaniu, zaproponowano mi (jako jedynemu inżynierowi, który znał język angielski i niemiecki), wyjazd na miesięczną praktykę do Odlewni „Burmeistra & Waina” w Kopenhadze. Mniej więcej tydzień przed wyjazdem wezwano mnie do gabinetu dyrektora naczelnego Huty, gdzie przywitali mnie trzej nieznani panowie i po krótkiej wymianie grzecznościowych słów zaproponowano mi współpracę z UB. Byłem tym całkowicie zaskoczony i odparłem, że nie wyrażam zgody, gdyż wiem z książek kryminalnych, że agenci albo wiedzą za dużo albo za mało. Obydwa powody mogą być przyczyną „wyeliminowania” takiego człowieka. Wówczas jeden z „panów” wycofał propozycję, mówiąc: „Pan nas źle zrozumiał nam chodzi tylko o informację, czy po wylądowaniu w Kopenhadze będą wam sprawdzali paszporty”. Odpowiedziałem wówczas, że po przyjeździe z Kopenhagi mogę ich o tym poinformować. Na tym zakończyła się rozmowa, a po przyjeździe nie byłem wzywany do UB.
Na początku sierpnia 1960 wyjechałem wraz moim współpracownikiem z działu technologicznego Henrykiem Wystrachem do Kopenhagi. Przed wyjazdem zostałem ostrzeżony przez jednego z moich kolegów, że Henryk Wystrach jest moim „opiekunem z ramienia UB”. Obydwaj bracia Wystrachowie współpracowali już wówczas z tym „urzędem”. Jan Wystrach kilka lat później zrezygnował z pracy w Hucie Małapanew i wyjechał do Oficerskiej Szkoły Milicyjnej w Szczytnie. Po latach spotkałem się z nim już w Poznaniu, gdzie był komendantem milicji na miasto Poznań.
Rok później zaczęto coraz częściej i silniej naciskać na mnie, abym wstąpił do PZPR. Wszyscy inżynierowie w Hucie byli już członkami partii. Mój kolega Jerzy Kościelniak z którym często grywaliśmy w „brydge-a”, a który był dyrektorem technicznym Huty Małapanew, został zobowiązany do przełamania mojego oporu. Posłużył się w tym celu chytrym chwytem. Mianowicie: któregoś dnia zaprosił mnie do swego gabinetu i powiedział: „Jest możliwość wysłania cię na miesięczną praktykę techniczna do Wielkiej Brytanii pod warunkiem, że zapiszesz się do partii. Masz do tego miesiąc czasu”. Na tym rozmowa się zakończyła. Mniej więcej po miesiącu Kościelniak wezwał mnie ponownie do swego gabinetu i zapytał czy zapisałem się już do partii. Odpowiedziałem, że nie. Podniósł się z fotela i podniesionym głosem powiedział: „To wyp……j. Pojedzie ktoś inny”. Wyszedłem z gabinetu i siadłem za swoim biurkiem bezsilnie wściekły…. Pojedzie ktoś inny, pomyślałem, tylko dlatego, że będzie miał czerwoną legitymację. Nieważna jest wiedza i znajomość języka, a ty będziesz nadal dyskryminowany. W kilka chwil później przyszedł do mnie drugi kolega inżynier Mieczysław Maślanka (również partner od brdge-a) i powiedział do mnie: dostałem polecenie z komitetu zakładowego, aby przekazać ci deklarację partyjną. W moim rozgoryczeniu odpowiedziałem :”dawaj” i szybko wypisałem wszystkie rubryki. Mietek złapał ankietę jak diabeł dobrą duszą i szybko wyszedł. Po powrocie do domu wróciły mi normalne myśli i zacząłem wyrzucać sobie ten czyn. Pomyślałem sobie, jeszcze może nie wszystko stracone. Przecież jeszcze będę miał rozmowy kandydackie. Rzeczywiście kilka dni później zostałem wezwany do działu kadr, gdzie w asyście jeszcze dwóch „działaczy” siedział nasz kadrowiec o nazwisku Wrona ( imienia nie pamiętam, być może Eugeniusz?). Padały pytania: Czy obywatel jest wierzący? Odparłem: Tak. Czy obywatel jest praktykujący?: odpowiedziałem również: Tak.„A co obywatel myśli o stworzeniu świata?”. Wyjaśniłem: Nie sądzę, żeby ktoś trzasnął młotkiem w gówno i wszystko się rozpierzchło i tak się idealnie kręci poczynając od atomu a na wszechświecie kończąc. A co obywatel sądzi o niepokalanym poczęciu Matki Boskiej?... Nie wiem jak to się stało, ale natychmiast użyłem argumentacji zaczerpniętej z przyrody. Odparłem: jeśli w przyrodzie u pszczół istnieje zjawisko partenogenezy (dzieworództwa), to my chrześcijanie możemy również przyjąć za prawdę szczególną partenogenezę jako niepokalane poczęcie Chrystusa. Nastąpiła chwila ciszy, po czym podziękowano mi i wyszedłem przekonany, że na pewno nie nadaję się na kandydata a tym bardziej na członka partii. Niestety, po kilku dniach poroszono mnie na zebranie partyjne. Na zebraniu każdy kandydat musiał się pokajać, że tak późno dojrzał do pełni świadomości politycznej. Działacze na tym zebraniu czuli, że ja tego nie powiem i na wszelki wypadek nie udzielono mi głosu. Zostałem jednomyślnie przegłosowany i przyjęty w poczet kandydatów partii. Tak więc, od grudnia 1961 zostałem kandydatem partii, a później jej członkiem. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że dzięki temu, że brałem udział w zebraniach partyjnych uratowałem wielu moich kolegów od przykrych dla nich partyjnych nagan i szykan, inicjowanych przez pieniaczy partyjnych. Nie byłem nigdy we władzach organizacji partyjnych.
We wrześniu 1966 roku zostałem służbowo przeniesiony z Huty Małapanew do Zakładów Metalurgicznych w Poznaniu. Szybko się tam dałem poznać jako niezły inżynier i dość szybko awansowałem na kolejne wyższe stanowiska. W tym samym roku zostałem członkiem Aeroklubu Poznańskiego, gdzie na skutek mojej aktywności byłem wielokrotnie wybierany do zarządu Aeroklubu i do komisji rewizyjnej. Tam też spotkałem pilota szybowcowego Zdzisława Płotkowiaka, który jak się później okazało pracował w Urzędzie Bezpieczeństwa przy ul Kochanowskiego w randze oficera i był „opiekunem” Aeroklubu Poznańskiego i równocześnie „opiekunem” Zakładów Metalurgicznych Pomet. Pamiętam moje pierwsze spotkanie z nim w Pomecie u dyrektora do spraw produkcji o nazwisku Kazimierz Pyrszel. Nie wiedząc w jakim charakterze i w jakim celu znalazł się w tym gabinecie zapytałem: „ Zdzichu a Ty co tu robisz?”. Dał mi do zrozumienia gestem, że nie mam go o to pytać.
W jesieni 1969 roku otrzymałem propozycję wyjazdu do Wielkiej Brytanii na półroczne stypendium naukowe do zakładów metalurgicznych w Manchesterze. W Polsce Ludowej wyjazd na zachód była to niebywała gratka. W połowie września wypełniłem niezbędne formularze i po ich złożeniu, poinformowano mnie, że wyjazd do Anglii nastąpi około 20-30 października br. Jednak13 października mój wyjazd do Anglii został wstrzymanyna skutek tego, że mój brat wraz z żoną i synem opuścił Polskę, co zostało uznane za zdradę Ojczyzny Ludowej.
O swojej decyzji wyjazdu z Polski i pozostania na stałe za granicą, brat uprzedził mnie w tajemnicy na początku października. Prosiłem go wówczas aby odłożył swój wyjazd i wyjechał dwa tygodnie później, kiedy ja będę już w Wielkiej Brytanii. Odmówił mi twierdząc, że ma już kupione bilety na samolot i nie może przełożyć tego terminu. Liczyłem na jakiś cud, że być może nie odkryją jego ucieczki przed moim wyjazdem do Anglii. Niestety. Informacja o jego „ucieczce” przyszła z dnia na dzień. Natychmiast, w czasie godzin pracy w Pomecie, zostałem wezwany do UB przy ulicy Kochanowskiego, gdzie zostałem wprowadzony przez milicjanta do pokoju na parterze po prawej stronie, w którym siedział umundurowany oficer milicji. Przed jego biurkiem stało wolne krzesło. Siadajcie powiedział podniesionym tonem. Po czym zapytał: „Powiedzcie mi dlaczego wasz brat uciekł z Polski?”. Udałem kompletnie zaskoczonego tym pytaniem i odpowiedziałem, że nie wiem nic o tym, że brat uciekł z Polski. Oficer nieco zdenerwowany zapytał:” Jak to nie wiecie, że wasz brat wyjechał Polski?”. Słyszałem, że miał zamiar wyjechać na jakąś wycieczkę zagraniczną. Nic nie wiem, że miał zamiar nie wracać do Polski. Oficer rzucił następne pytanie:” Jak to: nie wiecie co wasz brat robi?”. Jak mogę wiedzieć, skoro brat mieszka w Warszawie, a ja w Poznaniu. Nie widujemy się codziennie i ja nie znam jego planów.- odpowiedziałem. Oficer z przekąsem powiedział: „Wiecie, że wstrzymaliśmy wasz wyjazd do Wielkiej Brytanii?” . Dlaczego ja mam odpowiadać za nie swoje winy?,- zapytałem. Oficer wypytywał mnie jeszcze o jakieś sprawy dotyczące brata, a później kazał mnie wyprowadzić przez milicjanta do wyjścia.
Od tej pory co tydzień w czwartek po pracy musiałem się meldować w UB na ulicy Kochanowskiego i za każdym razem otrzymywałem to samo pytanie:” Dlaczego wasz brat uciekł?”. Trwałem przy swojej pierwszej odpowiedzi: „Nie wiem”. Padały czasami inne jeszcze pytania typu:” Dlaczego wy nie chcecie sobie przypomnieć? Przecież to jest wasz brat i wy nic nie wiedzieliście o jego zamiarach?”. I wtedy przyszedł mi na myśl niepodważalny argument. Odpowiedziałem:” Przecież gdybym wiedział, to na pewno bym go poprosił o przesunięcie terminu wyjazdu o dwa tygodnie, wówczas jak wiecie, byłbym już w Wielkiej Brytanii”. Był to bardzo silny i przekonujący argument.
Pomimo tego przez ponad pół roku musiałem co czwartek meldować się na „Kochanowskiego” i za każdym razem przesłuchanie zaczynało się od tego samego pytania w różnych mutacjach: ”Dlaczego wasz brat uciekł z Polski?. Może już sobie przypomnieliście? itd. itp.”.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie mam co marzyc o jakichkolwiek wyjazdach zagranicznych w ciągu najbliższych kilku lat. Wiedziałem, że muszę pokornie ponieść karę za „zdradę Ojczyzny” przez mojego brata. Postanowiłem ten czas wykorzystać na zdobycie tytułu magistra , częściowo dla zaspokojenia swoich ambicji a częściowo dlatego, aby nie żyć wyłącznie pod presją ciągłych „wizyt” na „Kochanowskiego”. Zapisałem się wraz grupą moich kolegów z „Pometu” na wieczorowy kurs magisterski na Wydziale Mechanicznym Politechniki Poznańskiej, który zaczął się właśnie w październiku 1969 roku.
Od momentu „ucieczki” mojego brata, byłem nieustannie inwigilowany. Po jakimś czasie przyzwyczaiłem się do tego, że wychodząc z domu widziałem stojącą niedaleko „Warszawę” z końcówką numeru rejestracyjnego ….84PM. Przed „Pometem” znów spotykałem tą samą „Warszawę” . Wychodząc po wykładach wieczorem z gmachu Politechniki widziałem ten sam samochód. Zawsze na następnym przystanku wchodził do tramwaju młody „gentelman”, wieszał się na uchwycie i „liczył muchy na suficie”. Każdy mój krok był kontrolowany.
Kilkakrotnie miałem dziwne włamania do mojej murowanej altanki na działce nr 327 w kompleksie POD 1000-lecia Państwa Polskiego w Poznaniu, gdzie nic nie ginęło, natomiast wszystkie przedmioty były sprawdzane o czym świadczyły ślady po przestawianiu zakurzonych dzbanuszków i bibelotów.
Pewnego dnia w czasie mojej przymusowej wizyty na „Kochanowskiego”, powiedziałem do „mojego” oficera: „moglibyście chociaż zmienić numery rejestracyjne jeśli nie stać was na zmianę samochodu”. Na te słowa oficer obruszył się i i powiedział:” nie rozumiem o czym wy w ogóle mówicie”. Ja znów zaatakowałem:” Jeśli codziennie rano ta sama „Warszawa” stoi przed moim blokiem, a później przed „Pometem”, to może byłoby lepiej abyście mnie dowozili do pracy. Wasi funkcjonariusze nie musieli by wskakiwać do tramwajów lub autobusów w których ja jeżdżę….
„Wy chyba macie jakąś obsesję albo chorą wyobraźnię”, zakończył oficer. Od tego momentu nie rzucała mi się już w oczy żadna „Warszawa”. Podejrzewam, że inwigilowali mnie już bardziej subtelnie. Wiedziałem, że nie miałem nic na sumieniu, a moja twarda postawa wobec pytań oficera na temat „ucieczki” brata, utwierdzała mnie w przekonaniu, że wcześniej czy później dadzą mi spokój.
W maju 1972 roku obroniłem pracę magisterską i otrzymałem dyplom ukończenia studiów na Politechnice Poznańskiej i tytuł magistra inżyniera mechanika.
Dom – praca – dom – praca. Pracując nadal w „Pomecie”, jako jeden inżynier , który znał język niemiecki, rosyjski i angielski, bardzo często byłem angażowany do „obsługi” odbiorców zagranicznych. „Obsługa” polegała na odebraniu przedstawiciela odbiorcy zagranicznego (byli to Anglicy, Austriacy, Niemcy lub Rosjanie) z lotniska lub z dworca kolejowego, przywiezienia go służbowym samochodem do „Pometu”, dokonaniu kontroli jakości odlewów przez „odbiorcę” i podpisaniu dokumentów. Następnie trzeba było go zawieść do wybranego przez „odbiorcę” hotelu i tam postawić mu obiad na koszt firmy, który zazwyczaj kończył się kolacją i zaprowadzić „odbiorcę” do pokoju. Następnego dnia rano, o ile była taka potrzeba, należało po niego pojechać do hotelu i przywieść do „Pometu”. Procedura była taka sama jak w dniu poprzednim. Po takiej wizycie w ciągu dwóch najbliższych dni musiałem sporządzać w tajnej kancelarii szczegółowy raport z podaniem godzin przyjazdu i wyjazdu z”Pometu” do hotelu, godziny pożegnania „odbiorcy” oraz poruszanych tematów w trakcie przebywania w restauracji hotelowej. W tym miejscu należy dodać, że zazwyczaj przy najbliższym stoliku zasiadał smutny „gentelman”, który ze względów oszczędnościowych przez cały wieczór pił jedną szklankę herbaty, równocześnie nadstawiając ucha w kierunku naszego stolika. W związku z tym, nie mogłem popełnić żadnego błędu w moich raportach. Praktycznie wszystko było pod kontrolą, Tym bardziej, że najczęściej z „odbiorcą” przyjeżdżał przedstawiciel Centrali Handlowej. Najczęściej był to przedstawiciel „Kolmexu”. Raporty pisałem zawsze w pomieszczeniach tajnej kancelarii „Pometu” i w obecności pracownika kancelarii. Nie mogłem robić ani zabierać żadnych notatek.
Któregoś grudniowego dnia roku 1971 dostałem telefoniczną informację, że jedna z międzynarodowych central handlowych poszukuje inżyniera odlewnika do uruchomienia żeliwiaków (piec do wytapiania żeliwa) w Indiach w miejscowości Ranipur (około 200 km. na północ od Dehli. Pomimo, iż mógł jechać tylko jeden inżynier (bez topowego czy mistrza żeliwiakowego) postanowiłem wykorzystać tę sytuację w celu „odkorkowania się” i uzyskać ponownie prawo wyjazdów zagranicznych i zobaczenia się z moim bratem, który przebywał na stałe w Szwajcarii.
Wylot samolotu do Dehli nastąpił na początku stycznia 1972roku.
………….cdn

[Komentarze (4)]
- Redakcja Strony -
- Absolwenci -
- Wyszukiwanie -
- IV L.O. w Internecie -
- Absolwenci innych LO -





Projekt i wykonanie: © 2005 Tomasz 'Skeli' Witaszczyk, all rights reserved.
Modified by X-bot
Hosting stron internetowych