- Strona Główna -
- Historia Szkoły -
- Różności -
- Kronika Szkoły -
- Spotkania po latach -
- Muzeum - Kroniki -
Almanach Absolwentów IV L.O. im. H. Sienkiewicza w Częstochowie

Profesor Mach - wspomnienie.. ( Matematyka, a drzwi do lasu...)

Autor: Dudek Andrzej
Data dodania: 16.02.2006 17:55:34

Profesor Mach
Kliknij aby powiekszyc zdjecie
Profesor Mach

Matematyka, a drzwi do lasu.


„…z Wami matematyka to jak wyważanie otwartych drzwi do lasu. Chyba się zmówiliście, żeby nie uczyć się matematyki. Dla Was matematyka, to jak dla mnie przemówienie Mao Zedong-a w oryginale… i to bym pewnie więcej od Was zrozumiał…”

Nie pomnę ile razy słyszałem te zdania? Kto tak mówił? Oczywiście Profesor Bogusław Mach… „Boguś”, „Machu”… tak dawno to było, a wciąż brzmi jakbym słyszał to przed chwilą. Ten matowy głos, zda się całkowicie pozbawiony emocji. Wtedy obruszałem się słysząc takie słowa… dziś… dziś… patrzę na to zupełnie inaczej. Dziś jest to dla mnie najwspanialszy żart, ale i próba zmuszenia do chwilki refleksji nad sobą… czy naprawdę miałem rację idąc na mat-fiz?
Dopiero dziś doceniam trzy dwóje, jakie postawił mi w ciągu jednego tygodnia, drugiego tygodnia nauki w nowej szkole, a potem na koniec semestru wystawiając mi dostateczny dodał „…naprawdę sobie na to zapracowałeś…”. Potem było już tylko lepiej, matura, egzaminy wstępne, matematyka na studiach… to była bajka.

Co jeszcze pozostało w pamięci? Biała koszula z wyhaftowaną koniczynką, nienaganny garnitur, numerowane miejsca, rytuał ścierania tablicy, rzutnik i sławne słowa na 15 minut przed końcem lekcji „…teraz po ławeczkami mamy tylko powietrze, wyciągamy karteczki, parzyści drugi rząd, nieparzyści pierwszy..”, i… duma „Bogusia” – maszyna dydaktyczna w jego pracowni. Od początku nauki powtarzał nam, że już niedługo zamiast pisać kartkówki będzie nas sprawdzał przy pomocy maszynerii. Raz nawet działała… dla sprawdzenia zadał jakieś banalne pytanie bodaj o trójkąt prostokątny i podał cztery warianty odpowiedzi. Każdy z nas nacisnął guzik na swoim pulpicie, coś chyba zaszumiało, „Boguś” patrzył intensywnie w umieszczone na katedrze liczniki… powoli podniósł głowę, popatrzył po nas, potem zatrzymał wzrok na jednym z kolegów i przemówił: „… naprawdę nie znasz odpowiedzi??” Kolega odpowiedział „…gdyby wszyscy wybrali właściwą odpowiedź nie wiedzielibyśmy czy maszyna działa, a przecież to nie było na ocenę…” Była to jedna z nielicznych chwil, gdy Profesor Mach zaniemówił.

Kilkakroć zamiast matematyki mieliśmy pogadanki wychowawcze, że… kiedyś dorośniemy i będziemy mieć swoje dzieci, że… nie potrafimy szanować pracy naszych rodziców, nie dbamy o swoje ubrania, mienie szkoły itd. Jedna z nich trwała pełne dwie godziny lekcyjne i długą przerwę. Wywołała ją nasza zabawa podczas przerwy przed lekcją. Za pracownią Macha przy wejściu na balkon nowej sali gimnastycznej korytarz robił się szerszy i często na przerwach „uskutecznialiśmy” tam mecze piłki nożnej. Właśnie jeden z tych meczów przerwała interwencja „Bogusia”, zabrał nam piłkę /taką zwykłą tenisową/, ale mecz trzeba było skończyć! Piłkę zastąpiła kulka papieru i dalej toczyliśmy rozgrywkę. Jak ważna to była gra może świadczyć fakt, że nikt nie zauważył, jak matematyk przygląda się naszym zmaganiom, nikt też nie wiedział jak długo to trwało. Przemowa zaczęła się od wyrażenia podziwu dla naszego abstrakcyjnego myślenia i wielkiej wyobraźni, ale… i tutaj zostaliśmy sprowadzeni na ziemię. Dalej było już normalnie.
Z pogadankami i ścieraniem tablicy wiąże się też jedna historia. Temat był nieśmiertelny, brak poszanowania dla wszystkiego. W tym czasie jeden z kolegów zabrał zieloną kamionkową miskę z gąbką i zgodnie z rytuałem poszedł wymienić wodę. W chwili gdy padły słowa „… nie potraficie niczego uszanować, w waszych rękach wszystko jest w niebezpieczeństwie…” otworzyły się drzwi, stanął w nich kolega, ale… z pustymi rekami. Zaległa cisza… i dał się słyszeć głos kolegi „…przepraszam, nie chciałem, ona sama się rozbiła…” Zestawienie było tak groteskowe, że wybuchneliśmy śmiechem, a „Machu” z kamienną twarzą, swym niewzruszonym głosem zakończył „… a nie mówiłem…”. Podyktował temat kolejnej lekcji i rozpoczęliśmy naukę Następnego dnia kupiliśmy w ramach „rekompensaty” plastikowe wiadereczko. Bardzo długo jakby rzeczywiście nie dowierzając naszym zdolnościom manualnym sam spacerował z nowym nabytkiem do łazienki po świeżą wodę do ścierania tablicy.

Moim skromnym zdaniem jego niezwykłość polegała na tym, że potrafił nam wskazać nasze wady, czasami bardzo boleśnie je wytknąć, ale potrafił też zmusić nas do nauki, docenić pracę. Patrząc na to z dystansu, przypominając sobie swoje „dokonania” z czasów Sienkiewicza wiem, że praca była u niego przed zdolnościami. Na ocenę trzeba było zapracować, pokazać… nauczyłem się, wiem jak to jest, potrafię!!
Pomiędzy wierszami swoich pogadanek, a kolejnymi matematycznymi pojęciami nauczył nas być uczniami „Sienkiewicza”. Nie mówił nigdy o tradycji, o tym, co było, zawsze mówił o tym, co jest, co będzie i… dziś widzę, że miał rację.

Wielki żal, że na kolejnym spotkaniu „Sienkiewiczaków” zabraknie „Bogusia”… mojej, a mam nadzieję, że i naszej legendy. Ponoć to naturalna kolej rzeczy, a jednak żal…


[Komentarze (0)]
- Redakcja Strony -
- Absolwenci -
- Wyszukiwanie -
- IV L.O. w Internecie -
- Absolwenci innych LO -





Projekt i wykonanie: © 2005 Tomasz 'Skeli' Witaszczyk, all rights reserved.
Modified by X-bot
Hosting stron internetowych